Guru fitnessu




„Chcę być nowy, lepszy, silniejszy. Ponieważ nikt nie pofatygował się, aby w moim mózgu stworzyć ośrodek silnej woli i samozaparcia, potrzebuję zewnętrznych bodźców, groźby upokorzenia przed tłumem i wizji przegrania na oczach ludzi, żeby w końcu ruszyć dupsko i coś ze sobą zrobić.”





Napisał Guru w nagłówku swojego bloga. Odkąd go znam, występował niemal nierozłącznie z papierosem w jednej ręce, kuflem piwa w drugiej. Ale w wieku 32 lat, postanowił „zawiązać supeł na osi czasu” i wziąć się za siebie. I zrobił to w ekstremalnym stylu…

„Musiałem od razu rzucić wszystko. Bo jak rzucisz fajki, ale na imprezach pijesz, to łatwiej znów sięgnąć po fajkę. Jak się napijesz, to wracając z imprezy pójdziesz na jakiegoś kebaba. Rano wstaniesz z kacem i nie pójdziesz biegać… To są naczynia połączone. Trzeba to rzucić wszystko w cholerę za jednym zamachem”.

Dlaczego o tym piszę na swoim blogu? Bo dbanie o siebie nie powinno zaczynać w garderobie. Masz oponkę? Mięsień piwny? Wydaje ci się, że dobrze skrojone, drogie ubrania mają w sobie jakąś magię? Że zakryją lata zaniedbań, eufemistycznie nazywanych  genetyką? Nic z tych rzeczy, mogą to zrobić jedynie w małym zakresie.  Guru to zrozumiał, Guru postanowił się zmienić. Guru chce wyglądać jak Ridge z Mody na sukces. Guru przestał o tym myśleć, przestał nawet o tym gadać, zaczął to robić.

Ale najpierw o tym napisał.

Ok, każdy kto zbierał się za trening wie, że motywacja to najtrudniejszy element tej zabawy. Jego pomysł na uporanie się z problemem jest ekstremalny. Ekshibicjonizm. Blog Guru czyta się więc jak książki Palahniuka. Jest po bandzie, nie można się oderwać.

„Żeby osiągnąć sukces, trzeba mieć popieprzonych przyjaciół, którzy po usłyszeniu Waszej wzniosłej deklaracji wybuchną śmiechem. Powiedzą - wszystkim się uda, ale nie Tobie... Śmiech i zwątpienie bliskich jest najlepszym czynnikiem motywującym.”

Przyjaciele na zdjęcia z torbą biedronki na głowie zareagowali tak:





Drogi czytelniku, pomóż Guru i zostań jego popieprzonym przyjacielem. Zostaw pełny szyderstwa komentarz na jego blogu lub profilu na FB. A później stań przed lustrem, wejdź na wagę i zrób coś ze sobą.

Guru odwdzięczy się i wesprze cię obelgą kiedy twoja motywacja spadnie.

Komentarze

Anonimowy pisze…
W 2006 mój krawiec stwierdził że w garniturach szytych 2 lata wstecz kończy się zapas materiału na poszerzenie co zmusiło mnie do przemyśleń na fizycznym aspektem siebie. Przy wzroście 183cm ważyłem 98kg, z czego większość znajdowała sie na brzuchu i udach w postaći tkanki tłuszczowej. Akurat w kinach pojawiło się Casino Royale z umięśnionym Craigiem, podczas seansu zawiązałem postanowienie skopiować sylwetkę. Po 2 latach redukcji tkanki tłuszczowej i budowy mięśni zrzuciłem niemal 20kg masy przenosząc jednocześnie jej rozkład z dolnej części ciała na górę zamierzony cel został osiągnięty. Efekt udaje mi się utrzymać do dzisiaj, poza kwestią wizualną czuję się 100 razy lepiej.

Polecam dla lepszej motywacji wybrać cel (ambitny !) i skrupulatnie nań dążyć. Najgorsze jest odkładanie decyzji...
Wojciech Szarski pisze…
Dzięki za ten komentarz. Właśnie to jest najtrudniejsze. W końcu podjąć decyzję, albo jak świetnie określił to guru "zawiązać supeł na osi czasu".
Anonimowy pisze…
w 100% się zgadzam, że nawet najlepszy krawiec na świecie nic nie poradzi jeśli ktoś się mocno zapuścił i w pasie ma prawie tyle co w klatce.

Po drugiej stronie jest jeszcze jeden problem.. Co jak rozbudujesz się w ramionach, klatce. To nie chudnięcie w pasie. Marynarki jest bardzo ciężko poszerzyć...
Karczmarz pisze…
Blog moim zdaniem slaby, pewnie milo sie go pisze autorowi i widac ze ma z tego frajde, ale mnie jako zewnetrznego czytacza raczej zniecheca i odpycha. Nie mniej ciekawilaby mnie bardziej wywazona relacja z "walki o sylwetke" wlasnie z trenerem osobistym. Moglby Pan troche wiecej o tym napisac? Opinie o treningach z trenerem sa rozne i moim zdaniem brakuje w sieci dobrych relacji z tego typu zmagan (zmagania samemu z silownia sa bardzo powszechne, a to troche co innego). Sam nigdy nie mialem okazji cwiczyc pod czyims okiem, ale na silowni do ktorej chodze jest pojawiaja sie czasem "pary" (cwiczer-trener) i z obserwacji jako osoba trzecia mam mieszane uczucia. Tak jak napisales w komentarzu na blogu Guru - trener moze odwalic za ciebie czesc pracy zwiazana z motywacja - i wlasnie w tym widze glowne zagrozenie obserwujac cwiczerow u siebie na silowni - ich treningi kiedy akurat cwicza bez trenera sa zupelnie inne niz wtedy gdy przychodza z trenerem i przez inne nie tyle mam na mysli "gorsze", mam na mysli fatalne i zupelnie bez serca.
Anonimowy pisze…
Mam podobnie. Chudłem już z dwa razy a potem i tak po roku, dwóch wracam do tego samego. Szkoda mi garniturów zamówionych rok temu które są już przyciasne. Może zróbmy z tego małą rywalizację? :) Uprzedzam, że mam przewagę, robiłem to już dwa razy :)
Anonimowy pisze…
Może to pomoże - http://da-i-net.tumblr.com/post/34992273851/creepingmalaise-i-hope-to-see-a-similar

Ja mam ten sam problem - nieustanne obrastanie tłuszczem. Może zrobimy sobie mały wyścig?
Zzyzzy pisze…
Czytam Twój blog juz od dłuższego czasu, moja garderoba to typowa masówka z Visutli/Bytomia/itd jaką ma w szafie przeciętny Polak. Przed jej wymianą powstrzymuje mnie myśl, że nie ma sensu wydawać kasy na dopasowywanie kroju do oponki na brzuchu i biodrach.
Tylko motywacji brak. Ale może ten wpis i blog Guru sprawia, że wezmę się za siebie, tym bardziej że mimo całkowitego odpuszczenia treningu co roku daję radę w "Biegnij Warszawo" w około godzinę doczłapać do mety.

"Zawiązać supeł na osi czasu" - to będzie moje motto na resztę życia, podoba mi się :-=)
Anonimowy pisze…
Ja także miałem taki problem kiedy szyta odzież z roku na rok stawała się coraz mniejsza a materiału na poszerzenia prestawało brakować. Kiedyś (2008 rok) idąc na bankiet stanąłem przed lustrem i stwierdziłem jaki ten garnitur jest piękny ale jaki jego właściciel brzydki. Przypomniałem sobie wtedy jak jeszcze 12 lat temu regularnie biegałem (co wtedy było raczej ewenementem), że potrafiłem przebiec 1 km w 3:30 min, a przebiegnięcie jednym temepem 10 km nie stanowiło problemu. Pomyślałem trzeba się sprawdzić. Po kilku dniach poszedłem się przebiec i stwierdziłem że jeszcze mam w sobie potencjał żeby odbudować tą formę spzred 12 lat. Podchodziłem 6 razy do sklepu sportowego zanim decydowałem się kupić profesjonalną odzież do biegania (szło to opornie, choć zamówiłem w między czasie dwie marynarki, który przyszły jakoś łatwo). o tamtej pory regularnie biegam w parku, poznałem nowych fantastycznych ludzi z którymi wspólnie biegamy i czuję się przy tym rewelacyjnie. Nie ma pary raku ani takiej pogody kiedy grupą kilkudziesięciu ludzi nie biegalibyśmy po parku. Gorąco polecam
Anonimowy pisze…
Życzę powodzenia! Sam dwa lata temu straciłem 16 kg. Teraz nie wyobrażam sobie aby wrócić do poprzedniego stanu. Trzymam kciuki.

Maciej Z.
Wojciech Szarski pisze…
@Karczmarz, o treningu z trenerem pewnie napiszę niebawem. Udało mi się znaleźć świetnego, ale trener trenerowi nierówny. Jak z krawcami... Słyszałem różne historie.

Generalnie, uważam, że trening z trenerem jest świetnym rozwiązaniem, zwłaszcza na początku zanim się jeszcze połknie bakcyla, nabierze doświadczenia, techniki i wiedzy.

Motywacja to jedno, bezpieczne ćwiczenie to drugie. Ja ćwiczę bez poważniejszej kontuzji, jakoś daję radę z tymi wielowarstwowymi ćwiczeniami na wolnych ciężarach, pamiętam ile do tego było technicznych przygotowań.
Karczmarz pisze…
@Jakub Kudla
"Uprzedzam, że mam przewagę, robiłem to już dwa razy"

To chyba wada. Specjalisci mowia, ze kazda kolejna proba zrzucenia wagi jest mniej skuteczna-trudniejsza (ponoc ma to cos wspolnego ze struktura komorek tluszczowych, ktore rozciagaja sie i wraz z kolejnymi fazami (wypelnienia (gdy jestesmy grubi), "oproznienia" (gdy chudniemy)). Innymi slowy komorki tluszczowe po kolejnych probach sa juz tak rozciagniete, ze wypelniaja sie duzo szybciej z kolejnymi "dietami/programami". Przynajmniej podobno tak jest, sam mam inny problem. 3 lata temu stalem przed lustrem i patrzylem na swoje 45kg masy ciala, same kosci i zebra, z postanowieniem ze kiedys "bede duzy". Obecnie mam +17 kg suchej masy miesniowej i jeszcze planuje dorzucic +10, ale to praca na najblizsze 2 lata.
Tomasz pisze…
Panowie,
jako, że temat postu jest (niestety już niebawem w czasie przeszłym) częścią mojego zawodowego życia, a jest sednej mojej pasji, chciałbym jedynie od siebie dodać, że trening jest istotnym czynnikiem w procesie kształtowania sylwetki, jednak należy pamiętać jaką w istocie pełni rolę - tj. rolę silnika, który może dać pracę i efekt jedynie przy zastosowaniu odpowiedniego paliwa. Można bowiem żyć na siłowni, wylewać wiadra potu na bieżni czy basenie, ale efekt nie będzie trwały jeśli nie będzie temu towarzyszyć racjonalne odżywianie. Nie mam tu oczywiście na myśli "uniwersalnych diet cud" z sieci, ale program zakreślony na miesiące, lata, a najlepiej na całe życie. Macaroni - Rafał z pewnością Ci o tym nie raz wspominał i myślę, że powinieneś i to zaznaczyć przy wpisie własnym o fitnessie.

Trzymam za was kciuki i wierzę w sukces - mnie się udało - w podstawówce byłem najgrubszym chłoapkiem w szkole i marzyłem by wyglądać jak D. Hasselhoff - dzisiaj po latach wiem, że już dawno przekroczyłem tę granicę i wiem, że ktoś kto raz załapie bakcyla zdrowego trybu życia i trenowania, już z tego nie zrezygnuje.

Bądźcie wytrwali i nie szukajcie szybkich efektów - niech droga takiego fit-life będzie waszym celem.

Powodzenia!
Anonimowy pisze…
Pełna zgoda z osobą komentującą powyżej. U mnie na siłowni codziennie widzę masę osób ćwiczących z trenerami, ale efektu wizualnego (po roku) nie ma. Podstawa to racjonalne odżywianie. Aktywność fizyczna to około 30% sukcesu, reszta to "micha". Bez siłowni/trenera, ale z dobrą dietą da się schudnąć. Odwrotnie niestety nie.
Krzysiek pisze…
z sześciotygodniowej perspektywy mogę powiedzieć tylko tyle: sesja z reklamówką na głowie była najlepszym pomysłem, na jaki mogłem wpaść. Cudów nie ma, ale spora poprawa jest. Bakcyl połknięty. Z wielu informacji zwrotnych chyba najbardziej kręcą mnie te, które mówią o momencie, w którym człowiek mówi "dość". I bierze się za siebie. Najpierw przelanie czary goryczy, później pozornie debilny patent na zmianę.
Anonimowy pisze…
Anonimowy 12 listopada 2012 18:34
Piszesz że trening to 30% sukcesu a 70% sukcesu to jest micha- to jest nonsens który trzeba sprostować. Pewnie że dieta jest ważna ale nic nie zastąpi aktywności fizycznej - nawet jeżeli jesz dużo śmieci, to robiąc przysiady 3x tygodniu i wykonując wielostawowe ćwiczenia będziesz miał efekty, nie ma innej drogi. To że niektóre osoby które ćwiczą z trenerem nie mają efektów to nie musi być wynik złej diety ale słabego trenera (przecież i tacy są) - jeżeli zamiast ciągów robi się przyciąganie drążka, a zamiast siadów prostowanie nóg na maszynie, to jak ludzie chcą mieć widoczne efekty. To co robi większość osób na siłowni to "głaskanie siebie" a nie trening.
~monsieur~
Anonimowy pisze…
Rok temu rozpocząłem odchudzanie. Zaczęło się całkiem dobrze, ale po zrzuceniu 8 kg spadła mi motywacja, zapuściłem się i wróciłem do poprzedniej wagi. Jakieś dwa miesiące temu zaczął chodzić mi po głowie pomysł żeby wziąć się za siebie solidnie i całościowo, tak jak guru. Padł też pomysł żeby założyć bloga i pisać o swoich postępach, poszukać kibiców, ale i hejterów, którzy chyba równie dobrze motywują. Teraz czuję się jakby ktoś ukradł mój pomysł :) Ale rozwiązanie jest chyba tylko jedno - wziąć się wreszcie za to i zrobić to jeszcze lepiej niż Guru.
Anonimowy pisze…
Przysiady to nie są zbyt dobre ćwiczenia. W wieku 20kilku lat zaczynają się już powoli procesy zwyrodnieniowe układu stawowo-kostnego (jednym szybciej, innym później). Z tym układem nic nie zrobimy (środki z kolagenem i kwasem hialuronowym to bajki). Możemy tylko zrobić coś z mięśniowym i zrobić sobie amortyzację. Jeśli zaczynamy od przysiadów, to bez masy mięśniowej mocno obciążamy ten układ. Dlatego najlepiej budować mięśnie nóg ćwiczeniami, które w ogóle nie obciążają układu kostnego, na przykład na leżąco, albo najbezpieczniej ćwiczenia łańcuchowe zamknięte z wyprostowaną nogą (jest wiele takich ćwiczeń). Nawet tak nieobciążeniowe ćwiczenia jak rower i basen mogą wbrew pozorom źle działać na nasze kolana.
Anonimowy pisze…
Anonimowy 13 listopada 2012 23:40
Znowu muszę sprostować bo to jakieś dziwne rzeczy waść piszesz. Przysiady to najlepsze ćwiczenie dla rozwoju ogólnej siły organizmu oraz jedno z najlepszych ćwiczeń siłowych w budowaniu wytrzymałości. Tego typu poglądy panują również przy treningu pleców, że nie należy obciążać kręgosłupa bo jest z porcelany. A potem trzeba wrzucić pudło na szafę i nagle kontuzja. Poza tym piszesz waść że robiąc "przysiady bez masy mięśniowej mocno obciążymy ten układ", no ale po to przecież się robi to ćwiczenie aby zbudować silną masę mięśniową. Nogi to ogromna grupa mięśniowa i nikt mnie nie wkręci że rozwinie się je poprzez ćwiczenia na leżąco - to może być uzupełnienie a nie rdzeń treningu.
Ludzie, uczcie się techniki, przerzucajcie ciężary, trenujcie jak miliony ludzi przed wami i patrzcie jak się wytapia tłuszcz a nie kombinujecie co obciąża a co nie obciąża organizm. Pozdrawiam
~Monsieur~
Anonimowy pisze…
Jezeli nie mozna lub zwyczajnie nie ma sie czasu{nie chce sie go znalezc) a celem jest wyłącznie zgubienie brzucha to nietrzeba ćwiczen. Dieta to 75 % wygranej. Małe objętościowo, częste posiłki i woda,ok 2 l dziennie powolutku małymi łykami.
Anonimowy pisze…
Na problemy z kręgosłupem, lekarze zalecają wzmocnienia "pancerza mięśniowego" czyli mięśni brzucha i pleców.
Można robić przysiady z samą sztangą. Nie trzeba wrzucać nie wiadomo ile.

@ Macaroni- trener (dobry trener) zacznie od wskazówek dotyczących prawidłowego wykonywania ćwiczeń, doboru obciążeń, diety itp.

Zresztą jak coś robić do nie tylko praktyka ale i teoria. A wiedzę o pierwszym i drugim mają właśnie trenerzy.

Będą postępy, będzie i motywacja.
A postępy na początku są największe...
A potem wejdzie w krew.

Tylko trzeba się zastanowić do czego dążyć bo garnitury szyte na miarę będą cyklicznie nadawały się do kosza.

Oczywiście blog na tym zyska.

Pozdrawiam
Remy
Anonimowy pisze…
Pozwolę sobie powtórzyć. Przysiady to bardzo złe ćwiczenie do budowania masy mięśniowej. W trakcie robienia przysiadu ćwiczymy nie tylko mięśnie, ale również wrzucamy kilkadziesiąt kilogramów na kolana. Praktycznie cały nasz ciężar. Może mi ktoś wyjaśnić jaki ma być z tego pożytek? Układ stawowo-kostny żyje swoim życiem. Nic z nim nie zrobimy. Zaczyna się degenerować swoim tempem. Możemy go tylko amortyzować budując solidną masę mięśniową. Polecam budowanie mięśni nóg bez obciążania STAWU KOLANOWEGO. Wbrew pozorom jest cała masa ćwiczeń dużo lepszych od przysiadów, które lepiej budują mięśnie nóg, bo nie obciążają stawów. Jeśli ktoś myśli, że robiąc przysiady wrzuca 80 kilo na mięśnie, to się myli, bo stawy robią w dużym stopniu za niego ciężką robotę (grawitacja jest nieubłagana). Robienie przysiadów, żeby ćwiczyć mięśnie nóg to tak samo nierozważne ćwiczenie jak noszenie szaf, żeby ćwiczyć mięśnie wokół kręgosłupa. Trzeba ćwiczyć, ale z głową i poszanowaniem dla podstawowych praw fizyki. Tych się zmienić nie da. Ugięte kolana w trakcie robienia przysiadów oznaczają przeciążenia stawów i nie ma tu nic dziwnego. Jasne, że przysiady też rozwijają mięśnie, ale za jaką cenę? Po co, skoro można te mięśnie rozwijać ćwiczeniami na leżąco i siedząco? Najpierw trzeba zacząć od ćwiczeń na wyprostowanej nodze, łańcuchowe zamknięte. Bez jakiejkolwiek pracy stawu kolanowego. Dzięki temu wyćwiczy się mięśnie stabilizacji. Potem dopiero ćwiczenia z ruszaniem nogą, ale bez obciążania ciężarem ciała, czyli rowerek, basen itd. Dopiero człowiek w pełni formy może zacząć stukać przysiady, bo dopiero wtedy jego masa mięśniowa jest na tyle rozwinięta, że odciąża układ stawowy.
To co tu piszę to żadne odkrycie. Wie o tym każda osoba, która rehabilituje ludzi po urazach kolanach. Nawet drobnych. Jeśli by rekomendowała delikwentowi przysiady, to powinna stracić pracę w pięć minut.
Anonimowy pisze…
Jeszcze do polemiki z Monsieur pozwolę sobie dodać dwa słowa. To, co mówię można łatwo sprawdzić. Jeśli ktoś gra na przykład w koszykówkę. Przez jeden tydzień przed grą niech robi w ciągu dnia 100 przysiadów. Przez drugi tydzień niech się położy na plecach, jedną nogę trzyma prosto na ziemi, drugą uniesie wyprostowaną do góry (do oporu) i następnie rusza samą stopą palcami w pionie w kierunku twarzy (góra/dół, nie przód/tył; cała reszta nogi ma być nieruchoma). Takich serii kilkadziesiąt z przerwami. Mięśnie łydki szybko to poczują, zaczną mocno pracować. Gwarantuję, że zakwasy będą większe niż po przysiadach, a w trakcie gry w koszykówkę mięśnie będą coraz lepiej amortyzować nasze kolana. Czego to dowód? Że te mięśnie bardziej pracują w trakcie takiego ćwiczenia niż w trakcie siadania i kucania, czyli czynności, w której sporą część roboty robią nasze stawy. W trakcie ćwiczenia, o którym napisałem stawy nie robią absolutnie nic. Całą katorgę muszą odstawiać mięśnie. I dzięki temu lepiej się rozwijają, a my nie degenerujemy stawów. A jeśli ktoś chce zwiększyć kaliber, to niech sobie doczepi do nogi ciężarek, choć zapewniam, że wcale to nie jest potrzebne.
Takich ćwiczeń jest sporo. Przez jeden tydzień warto do pomocy skorzystać z jakiegoś fizjoterapeuty, bo masaż znacznie przyspiesza efektywność takiego treningu. Zwłaszcza przy pojawieniu się zakwasów, a także zbitej tkanki w mięśniach, którą dobrze jest rozmasować. Dzięki temu w tydzień zrobimy coś, co sami byśmy robili przez 3.
Anonimowy pisze…
Nie dojdziemy do porozumienia.
Zacznę nieco od końca - zakwasy nie są wytyczną dobrego treningu, podobnie jak tzw. "pompa" - co z tego że ja będę miał zakwasy po 100 przysiadach bez sztangi, czy po czymś tam co napisałeś, skoro to 5 przysiadów ze sztangą 150 kg sprawi że moje mięśnie będą pracowały na 90-95% ? Opieranie się na zakwasach w ujęciu pomyślności treningu to demagogia. Ludzie myślą że jak robią mało powtórzeń z dużym ciężarem, i nie czują pompy, czy zakwasów to znaczy że mięśnie nie pracują - w walce też możesz dostać nożem i nie poczuć.

NIE DA SIĘ wzmocnić mięśni bez wzmacniania ścięgien, stawów, kości - wszystkie elementy ludzkiego organizmu muszą ze sobą integralnie pracować aby zachować bezpieczeństwo. Ty piszesz waść jakieś kosmosy, wzmocnienie mięśni bez wzmocnienia stawów - to właśnie prowadzi do kontuzji bo siły oddziaływujące na ciało rozkładają się nierównomiernie, a zawsze obrywa "najsłabsze ogniwo".

Piszę dla innych, ponieważ ciebie przyjacielu nie przekonam, skoro piszesz że przysiady ze sztangą do bardzo złe ćwiczenie do rozwoju masy mięsniowej - jest to nonsens, ponieważ to właśnie podczas tego ćwiczenia pracuje najwięcej grup mięśniowych, i następuje największa reakcja anaboliczna organizmu (testosteron, HGH). Jedynie martwy ciąg może równać się z przysiadami, jeśli chodzi o złożoność ruchu i efekty.

Piszesz ciągle o stawie - kolano to staw zawiasowy, bardzo silnie obudowany ze względu na niewielką ruchomość (w porównaniu do barku który jest stawem słabo chronionym ze względu na sporą ruchomość) - jest chronione przez bardzo silne ścięgna i wiązadła - dobrze wykonywany przysiad głęboki powoduje że w dolnej fazie ruchu kolano jest chronione przez ścięgna podkolanowe oraz również mięśnie pośladkowe które to są największymi mięśniami w ciele człowieka.

Ciężarowcy i trójboiści których kontuzje kolan dotykają bardzo rzadko, robią ciężkie siady a nie jakieś wymyślne ćwiczenia na leżąco - wybacz, ale to co piszesz to, znowu to powtórzę, demagogia. Idąc twoim tokiem rozumowania - po schodach też nie należy wchodzić bo przez chwilę ciężar ciała jest skupiony na jednej nodze i w ogóle kolano jest przed stopą a to już przecież bardzo źle.
Pozdrawiam
~monsieur, miłośnik siadów~
Anonimowy pisze…
Jako facet który miał w pasie 94 cm, a od kilku lat - i to poważnie po trzydziestce - ma 86-88, stwierdzam autorytarnie, że dieta jest ważniejsza od ćwiczeń. Fakt, że brak treningu powoduje z czasem garbienie, wypchnięty brzuch (wiotkie mięśnie nie trzymają lelochów), płaski zadek i w konsekwencji lichy wygląd, nawet w dobrych fatałaszkach, to już inna sprawa. To w rzeczy samej kwestia wtórna, choć ważna. Taliowana marynara wygląda na taką, jeśli gość ma szeroko w barach i cienko w pasie.
Anonimowy pisze…
Monsieur,
mówimy trochę obok siebie, trochę za dużo, pewnie to moja wina, bo lubię dużo pisać. Niestety jednak ignoruje Pan najważniejszą rzecz, jaką napisałem, do której się Pan nie odniósł: Układ kostny żyje swoim życiem. W wieku dwudziestukilku lat zaczyna się po prostu degenerować swoim tempem. I niewiele można na to poradzić. Żadne przysiady ze sztangą W KWESTII UKŁADU KOSTNEGO nic nie załatwią (mogą coś załatwić tylko w kwestii mięśni). Będą go jeszcze dojeżdżać i skracać jego żywotność. Przysiady będą rozwijać mięśnie, ale nowej rzepki Panu nie zrobią. Nie odżywią również stawu, ponieważ staw się odżywia kiedy dużo pracuje, a nie kiedy się przeciąża. Mówimy o układzie kostnym, a nie o mięśniach! Układ stawowy kolana najwięcej pracuje przy rowerku i basenie. Nawet spacer więcej robi na układ stawowy niż przysiady. I lepszy spacer niż bieg. I lepszy spacer po prostym niż wchodzenie po schodach. Proszę spytać dowolnego ortopedy, to Panu powie, co jest dobre na staw kolanowy.
Także z całym szacunkiem, ale Pana twierdzenie, że można jakimiś ćwiczeniami "wzmocnić kości" to właśnie czysta demagogia, którą obali każdy ortopeda. Kości sobie są, rosną przez okres dojrzewania, a potem zaczynają swoim tempem umierać. Potem człowiek może już tylko budować wkoło nich tkankę ochronną, albo stosować iniekcje, przeszczepy i metody inwazyjne.
Karczmarz pisze…
Wypowiedzi Anonima-anty-przysiadacza to nie tyle demagogia, co po prostu totalne bzdury i albo kompletna ignorancja (miejmy nadzieje), albo świadome kłamstwo i wprowadzanie ludzi w błąd (wtedy gorzej). Ba, rady anonima są nie tylko bezsensowne, one są po prostu szkodliwe (i dlatego pozwoliłem sobie na wypowiedz, bo inaczej bym dyskusje zignorował).
Czy przysiad może być szkodliwy dla kolan? Tak może być, pod warunkiem, że wykonujemy go błędnie technicznie. Należy jednak pamiętać, że niemal każde ćwiczenie można wykonać niepoprawnie, ergo - każde ćwiczenie może być szkodliwe. Przede wszystkim chodzi o to, że ludzie bardzo często robią za płytkie przysiady przez co zaburzają równowagę między prostownikiem (czworogłowy) a zginaczem (dwugłowy). Każdy staw jest poddany siłom mięśni antagonistycznych, kiedy zaś któryś z mięśni jest zdecydowanie silniejszy od swojego antagonisty, wtedy obciążenie dla stawu staje się szkodliwe.
Cała magia i wspaniałość przysiadów polega zaś na tym, że poprawnie wykonywane (głęboko, łopatki spięte, ciężar z bioder, ruch w dół i w tył, kolana w kierunku stóp etc.) idealnie pomagają zachować równowagę między siłą 4rek i 2jek, jednocześnie wzmacniając staw.
Anonimowy pisze…
Anonimowy 20 listopada 2012 10:49

Panie anonimowy – oczywiście że ja nie ignoruje twierdzenia że układ kostny żyje swoim życiem – opisywanie jednak o poczatkach jego degeneracji w wieku lat 20 to dla kogoś, kto nie ma pojęcia o treningu siłowym, robienie budyniu z mózgu. Takie twierdzenia zniechęcają ludzi do aktywności fizycznej zamiast do niej zachęcać – wniosek jest przecież jeden – najlepiej leżeć i nic nie robić aby niczego niczym nie obciążać – to jest nonsens. Tym bardziej że to właśnie ruch i wysiłek umożliwiają utrzymanie stawów w dobrej kondycji, zapewniając im odpowiednią ruchomość i regenerację.

Ciężar oddziaływujący na stawy i ścięgna ciężarowca w momencie podrzutu/rwania jest do dziesięciu razy większy niż ten na sztandze – to często przekłada się na ok 2 ton realnego nacisku w przypadku gwałtownego poderwania – sprężystość i wytrzymałość kości i ludzkiego organizmu pozwala podnosić taki ciężar. Jest oczywiście ogromna różnica pomiędzy sportem zawodowym a amatorskim/rekreacyjnym, ale chcę pokazać to co już pisałem pare postów wyżej – nie jesteśmy z porcelany. Ale możemy być jeśli będziemy unikać jakiegokolwiek wysiłku (przykład mojego znajomego „kanapowego misia” dla którego chojrackie wyczyny przy przeprowadzce zakończyły się urazem pleców do końca życia i poważną rehabilitacją).

Jak również napisałem – nikt mnie nie wmówi że robiąc przysiady rozwijam tylko mięśnie – to nie jest prawda – nie można „odizolować” mięśni od ścięgien i wiązadeł chroniących staw – myśl że jest to prawdopodobne jest tak niefrasobliwa że nie warto poświęcać jej więcej uwagi. A kości, drogi panie, mogą ulec niewielkiemu zwiększeniu gęstości poprzez wiele lat nakładania na nie obciążeń – i właśnie to miałem na myśli.

Przysiady i trening nóg z obciążeniem pomogły mi doprowadzić moje kolano do stanu używalności po okresie trenowania capoeiry – nie rozumiem dlaczego jest tak demonizowane, skoro tak popularne bieganie powoduje większy (i groźniejszy, bo cykliczny) nacisk na staw kolanowy (w przypadku sprintu jest to nawet waga biegacza x 3-4); zaś siedzenie przy komputerze (tak jak ja teraz) to nacisk na trzeci, czwarty krąg kręgosłupa w okolicach 150-225 kg. Tutaj więc pełna zgoda; co więcej, przysiady to świetny trening nóg dla kogoś kto z jakichś powodów nie może biegać – nieporównywalnie mniej obciążają kolana (brak tąpnięć).

W naszej dyskusji rehabilitanci i ortopedzy występują nieco jako podbudowujące tło do pewnych teorii czy tez. Otóż znam wielu dyplomowanych – jeden mówi że nie należy robić głębokich przysiadów, bo kolano nie może wyjść poza linię stop; drugi mówi że oczywiście jak najbardziej, bo staw musi pracować w pełnym zakresie ruchu i przysiad powinien być ass-to-grass; trzeci myślał że w martwym ciągu nie pracują plecy, a czwarty, pan z dużym brzuszkiem, sapiący na każdym kroku, mówił że podnoszenie ciężarów kończy się kalectwem. Nie dyskredytuje tu oczywiście wspomnianej dziedziny wiedzy, bo sam z niej korzystałem (i korzystam dalej, aby móc zdrowo przez wiele lat podnosić ciężary), ale głosy w samej profesji dotyczące różnych spraw często się różnią. Pozdrawiam
Anonimowy pisze…
"Masa naszych kości i stopień ich mineralizacji zwiększa się , kiedy systematycznie biegamy.To zapobiega osteoporozie, co ważne jest szczególnie dla kobiet, zagrożonych nią w okresie menopauzy. "

Pozdrawiam autora bloga i życzę sukcesów na biegowych trasach.
Od niedawna na siłowni pisze…
Temat ma ponad miesiąc, ale prawdopodobnie wciąż zaglądają tu czytelnicy, dlatego pozwolę sobie odnieść się do kwestii przysiadów.
Jak kilka osób przede mną, przecieram oczy ze zdziwienia i nie mogę pozostać obojętny na skrajnie szkodliwe brednie wypisywane tutaj przez Pana Anty-przysiadacza. Negujesz Pan najbardziej podstawowe ćwiczenie nie tylko w kulturystyce, ale we wszystkich dyscyplinach, których podstawą jest ogólna wytrzymałość i siła. W dodatku takie, które w nieporównywalnie większym stopniu przyczynia się do redukcji tkanki tłuszczowej niż wykonywane przez wielu mozolnie "brzuszki" (które jedynie rozbudowują tzw. Six Pack ABS, notabene nie będące jedynym gwarantem widoczności tych mięśni, za co w co najmniej takiej samej mierze odpowiada współczynnik BF - ale to już temat na odrębną dyskusję).
Apeluję do wszystkich początkujących, aby nie rozglądać się za trenerem tylko sięgnąć do literatury i na kompetentne fora o tematyce sportów siłowych, darować sobie ćwiczenia na maszynach (chyba że ktoś lubi marnować czas) i w każdym razie nie rezygnować z podstawowych ćwiczeń, do których zaliczają się PRZYSIADY i martwy ciąg. Powoli, z małym obciążeniem i zwracając baczną uwagę na technikę. Dodając do tego odpowiednią dietę (60-70% gwarancji sukcesu), efekt będzie murowany. Pozdrawiam i życzę wytrwałości.
Anonimowy pisze…
Tak na koniec, w kwestii przysiadów: na informację o zrytych kolanach (nawykowe zwichnięcie rzepek obu kolan, trzy operacje; zwyrodnienie chrząstki stawowej - chroniczny ból i ograniczona ruchomość; wojsko - kat. D) oraz dyskopatii (L4-L5, L5-S1), trenerzy załamują ręce, zaś ortopeda zalecił, cytuję: rower, ale bez obciążeń. Z grzeczności dodam, że przysiady i inne martwe ciągi odpadają. Niemniej, metodą prób i błędów (boli - be, nie boli - cacy) oraz pogłębioną męską refleksją na tematy ogólne, doszedłem do fantastycznie spisującego się gorsetu mięśniowego w okolicach lędźwi oraz do nóg jak u triatlonisty. Swoją drogą fajny michałek: doszedłem do nóg! :) Pozdrawiam wszystkich pakerów lub/i strojnisiów.

Popularne posty